Relacja Pani Ireny Świdlik: Uformowany został transport. Bardzo duża była grupa dzieci z domów dziecka bo Anders miał taką swoją politykę, by ze Związku Radzieckieg owyrwać jak najwięcej tych małych dzieci, bo one zostałyby zrusyfikowane. Dojeżdżamy do Krasnowodzka, który jest portem do ładowania. Pociąg staje jakieś cztery albo pięć kilometrów od portu jakoby nie miał prawa wjazdu. Wszystkich z wagonów wyrzucali, to jest kraj pustynny, ogromna temperatura a my wszyscy z tobołkami idziemy. Kto słabszy nie wytrzymuje siłowo pada. Następni nawet go nie podnoszą, bo każdy chce dotrzeć do tego portu. Była określona godzina, o której odpływał statek. (...) Nie przesadzę, jeśli powiem, że na tym statku kilka razy w ciągu dnia odbywały się marynarskie pogrzeby. Nie było nawet księdza. Ciało owijano w materiał, kładziono na desce, kapitan odmawiał jakieś formułki pożegnalne i ciało spuszczano do wody. Dopłynęliśmy do Pahlevi. Ludzie tam masowo umierali. Ci organizatorzy chcieli nam wynagrodzić chyba te lata głodu, stworzyli nam tam kaloryczną kuchnię, że ci uchodźcy wycieńczeni masowo umierali. Później jechaliśmy do Teheranu. Razem z nami w jednym samochodzie jechał Jan Krzysztoń. Obóz w Teheranie był przejściowy. Była wywieszka z nazwami krajów, do których można było się zapisywać. Mój ojciec się zapisał do Meksyku. Ja zachorowałam i wypadliśmy z tego transportu, wypadliśmy też z Afryki, z Nowej Zelandii. Wylądowaliśmy w Indiach. Maharadża bardzo interesował się sierocińcem prowadzonym przez Panią Ordonównę. Warunki mieliśmy dobre, opiekował się nami rząd angielski. Ubrani byliśmy ekstra. Poprzychodziły paczki z UNRRY, najwięcej było sukni wieczorowych i balowych. Nasze matki przerabiały, kroiły i jakoś to wszystko wyglądało. Wojna się skończyła i stał się dylemat: co dalej? Czy powrót do kraju, który jest trochę straszny, czy jechać gdzieś w świat i rozpoczynać nowe życie. Ci, którzy byli młodzi to się na to decydowali. Moi rodzice już byli starsi, ja mała więc gdzież oni mogli myśleć o zakładaniu życia gdzieś daleko. Byliśmy bardzo negatywnie traktowani przez pozostałą społeczność, mówiono o nas per "zdrajcy", że wracamy do tej Polski. My jednak się zdecydowaliśmy i wróciliśmy. Mieliśmy dłuższy postój w Rzymie bo tam się też znalazły niedobitki wojsk. Byliśmy dwa miesiące w Rzymie, byliśmy na audiencji u papieża Piusa XII. Uczestniczyliśmy w odgruzowaniu terenu pod cmentarz Monte Cassino, no i wróciliśmy tutaj w wagonach towarowych szczęśliwie do Ostrowa, w Ostrowie czekaliśmy na przejazd do Kalisza. Żeby nam nie było za wesoło okazało się, że zostaliśmy okradzeni. I koło się zamknęło, jak wyjechał tak przyjechał.
Pamiątki Pani Ireny Świdlik
- O Archiwum
- Załatw swoją sprawę
- Gdzie znajdziesz dokumentację pracowniczą
- Czym się zajmujemy
- Ewidencja zasobu archiwum
- Chcę skorzystać z biblioteki
- Możesz nam pomóc!
- Poradnik genealoga
- Zidentyfikuj fotografie
- 70 lat AP w Kaliszu
- Wydawnictwa
- Archiwa Rodzinne Niepodległej
- Deklaracja dostępności
- Informacja w sprawie przetwarzania danych osobowych