27 kwietnia 2016 r. w kaliskim Archiwum Państwowym odbyło się pierwsze spotkanie ze świadkami ważnych wydarzeń w stanie wojennym na terenie Kalisza. W naszych murach mieliśmy zaszczyt gościć dwóch prelegentów: Mirosławę Mencel i Edwarda Grzelińskiego. Ich relacji wysłuchali zaproszeni goście, m. in. senator Witold Sitarz; wikariusz sądowy - oficjał ks. Bogumił Kempa reprezentujący Biskupa Kaliskiego; wiceprzewodniczący Rady Miejskiej w Kaliszu Edward Prus; asystent biura poselskiego poseł Joanny Lichockiej Ryszard Łańduch; prezes Stowarzyszenia im. H. Sutarzewicz w Kaliszu Elżbieta Stadtmüller; darczyńczy i sympatycy archiwum; młodzież z klasy II c I Liceum Ogólnokształcącego im. A. Asnyka w Kaliszu z opiekunem Anną Jaroszkiewicz oraz dziennikarka Agnieszka Burchacka z "Życia Kalisza".
Dr Grażyna Schlender powitawszy wszystkich wyjaśniła zebranym ideę spotkania. Jest to pierwsza taka impreza w ramach cyklu "Gdy odwaga kosztowała". Cykl spotkań z ciekawymi ludźmi będzie realizowany także w przyszłości. Podczas nich będzie można wysłuchać relacji, zadawać pytania i wdawać się w dyskusję ze świadkami wydarzeń z historii Polski. W tym roku, z okazji 35. rocznicy ogłoszenia stanu wojennego, Archiwum Państwowe w Kaliszu zaprasza w charakterze prelegentów działaczy "Solidarności". Nazwa cyklu nawiązuje do tytułu książki o. Stefana Dzierżka, wydanej w 1991 r. W publikacji autor opisuje swoje perypetie z władzą komunistyczną w trzech częściach: "wojna kokosza" dotyczy sporu o podatki, jaki komuniści toczyli z kaliskimi jezuitami; druga część to wspomnienia o. Stefana Dzierżka związane ze skazaniem go na 1 rok więzienia w zawieszeniu na 3 lata za budowę w 1981 r. żłobka bożonarodzeniowego o wymowie politycznej. Autor wspomina także o swoim pobycie w zakładzie karnym w Strzelinie, w którym przyszło mu przebywać w wieku 70 lat. Była to kara za jego tytułową odwagę. Służba Bezpieczeństwa uważała o. Stefana Dzierżka za jednego z dziesięciu najgroźniejszych jezuitów w Polsce. Jego postawa wynikała z wcześniejszych doświadczeń. Podczas kampanii wrześniowej był ochotnikiem sanitariuszem, przynależał do komórki AK, która wytwarzała fałszywe dokumenty, a on sam robił zdjęcia legitymacyjne. W 1942 r. został aresztowany przez gestapo. Przez ponad 7 miesięcy był więziony w Łukiszkach, a następnie znalazł się w obozie dla księży i zakonników w Poniewieży. Zwolniono go w 1944 r. Z Kaliszem był w sumie najdłużej związany jako ksiądz. W 2. połowie lat 70. XX w. był opiekunem tzw. szkoły jezuickiej dla kaliskiej opozycji. Przy organizacji spotkań w klasztorze jezuitów współpracował z Antonim Pietkiewiczem, Bogusławem Śliwą i Tadeuszem Wolfem z Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Tym spotkaniom przyświecało hasło "Żadnych flirtów z komuną". W Kaliszu zorganizował oddział Prymasowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom. Osobiście roznosił paczki niosąc pomoc potrzebującym. 13 każdego miesiąca odprawiał mszę za Ojczyznę. Stworzył swoisty azyl dla ludzi "Solidarności" w Kaliszu. Mirosława Mencel dodała, że o. Stefanowi Dzierżkowi zawdzięcza może i życie, gdyż gdy chorowała, ten duchowny oddał jej swoje własne leki, które miał ze Szwecji. Na podwalinach Duszpasterstwa Ludzi Pracy, które działało przy klasztorze o. jezuitów, "S" znów się odrodziła w 1989 r.
Mirosława Mencel była naocznym świadkiem wydarzeń Poznańskiego Czerwca 1956 r. Zawodowo związała się w Kaliszu z Naczelną Organizacją Techniczną działając w dziale szkoleń. Jak sama mówi, drukowanie to jej pasja. Pisała artykuły do prasy podziemnej, współtworzyła takie czasopisma jak: "Społeczeństwu do przemyślenia", "Wiadomości Dnia". Po internowaniu Antoniego Pietkiewicza, Mirosława Mencel opiekowała się jego schorowaną matką. Była dla niego łącznikiem z kaliskim podziemiem solidarnościowym, gdy ten ukrywał się nie wróciwszy z przepustki do ośrodka odosobnienia w Białołęce. Zaaranżowała spotkanie Antoniego Pietkiewicza z Andrzejem Wojkowskim w mieszkaniu Andrzeja Furmagi, który mieszkał w tym samym budynku, co rodzina Pietkiewiczów, z tym, że piętro niżej. Wojkowski tworzył wtedy grupę drukarską, to on zwerbował Mirosławę Mencel do podziemia. 4 listopada 1982 r. została aresztowana wraz z Edwardem Grzelińskim. Złapano ich na gorącym uczynku w momencie, gdy kończyli druk ulotki "Układamy krzyż kwietny". Swoje wspomnienia związane ze stanem wojennym Mirosława Mencel koncentruje wokół 13 grudnia 1981 r. Pobiegła wtedy do siedziby Zarządu Regionu na dzisiejszej Al. Wolności. Tam, jej koleżanki na własną rękę wynosiły wszystkie rzeczy. Podziwiała je za odwagę. Dalekopis był roztrzaskany. Do dziś nie wie, czy to komuniści go zniszczyli, a może Tadeusz Wolf, który w tym dniu miał dyżur w siedzibie ZR. Po przeciwnej stronie ulicy "S" miała swoją drukarnię. Gdy tam weszła okazało się, że Janusz Pietkiewicz jakby nigdy nic, wykonywał dalej swoją pracę. Mirosława Mencel zdążyła jeszcze stamtąd zabrać plakat na temat spotkania "S" z delegatami z Francji. W codziennej pracy drukarskiej współpracowała z Edwardem Grzelińskim. To w jego domu, a właściwie garażu, mieściła się drukarnia i to tam zostali obydwoje aresztowali 4 listopada 1982 r. Przewieziono ich do aresztu do Wrocławia, gdyż drukarze podlegali pod Sąd Wojskowy we Wrocławiu. W areszcie przyszło jej spędzać święta Bożego Narodzenia. Nie brakowało niczego, prócz rodziny. Na rozprawę doniesiono jej wszystko: bakalie, słodycze. W celi stała nawet choinka. Poznała wiele kobiet, które podzieliły jej więzienny los, wśród nich była m. in. Barbara Labuda oraz działaczki związane z grupą Kornela Morawieckiego "Solidarność Walcząca". Dziś po latach, nie żałuje nawet tego pobytu w więzieniu. Z ironią mówi, że to był jedyny czas, kiedy przed nią i za nią ktoś otwierał i zamykał drzwi, a ona sama miała dużo wolnego czasu chociażby na zaplatanie długich włosów.
Edward Grzeliński zawodowo związany był z "Wistilem". Do "Solidarności" należał od 1980 r. Później w stanie wojennym zgodził się na to, by w jego domu funkcjonowała nielegalna drukarnia. Czuł się bezpiecznie, okolica była spokojna, a on był lubiany przez sąsiadów. Mieszkał na ul. Juliana Miłkowskiego - nomen omen wydawcy czasopisma "Kaliszanin". Gdy miał okazję przebywać w Moskwie w towarzystwie Rosjan i Czechosłowaków, czuł, że nie jest traktowany na równi z nimi. Tam bali się nawet sprzedać mu kawę. Zapewniali, że "S" zostanie zlikwidowana. Dla niego wprowadzenie stanu wojennego było próbą zastraszenia narodu. 13 grudnia 1981 r. wszystkie plakaty "S" w mieście były pozrywane, a dzień później w zakładzie pracy nie było już śladu po działalności związkowej. 13 każdego miesiąca jezuici organizowali przemarsz od swojego kościoła do kościoła Św. Józefa. Czasami kończyli go przy pomniku Adama Asnyka. Na ulicy Babina było wówczas pełno "zomowców". Edward Grzeliński był osobiście świadkiem prowokacji, kiedy to ZOMO rzucało kamieniami w polewaczki sprawiając wrażenie, że to ludzie ich atakują. Wielu jego znajomych nie wytrzymało presji i wyemigrowało do Australii. Tymczasem w "Wistilu" powstało OPZZ - Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych. Wszystkich nakłaniano do zapisów. Gdy Edward Grzeliński został aresztowany, bardzo bał się więzienia. Najpierw przesłuchiwano go na ul. Jasnej. Potem w kajdankach przewieziono wraz z Mirosławą Mencel do Wrocławia. Początkowo siedział z więźniami kryminalnymi - ci sprawiali wrażenie nienormalnych. w końcu trafił do tzw. "ekstremy" - do swoich ludzi z "S". Tam doradzono mu, by udał się do lekarza. Miało to swoją wymierną korzyść - lekarz przepisał mu witaminy i nakazał leżenie. W dzień wszyscy więc leżeli, a w nocy toczyli dyskusje. Jeśli chodzi o zaopatrzenie, to każdy dzielił się z każdym. Papierosów było pod dostatkiem, co ratowało ich w chwilach napięcia nerwowego.
Obydwoje prelegenci otrzymali stosunkowe niski wyrok - 2 lata w zawieszeniu na 3. O taki wymiar kary wnioskował sam prokurator. Mieli więc dużo szczęścia, a może ich rozprawa była po prostu na pokaz. Po wyjściu na wolność Edward Grzeliński wrócił do pracy, gdzie otrzymał bukiet kwiatów. Bał się jednak sam chodzić po zakładzie, gdyż tam przebywał komisarz. Postarał się więc o zwolnienie lekarskie. Mirosława Mencel, gdy została bez pracy co miesiąc otrzymywała pieniądze z Klubu Inteligencji Katolickiej.
Na sali padło pytanie o odczucia prelegentów względem procesu, który w całym swoim założeniu był niesprawiedliwy. Edward Grzeliński mówi otwarcie, że lepszy stosunek do niego miał prokurator we Wrocławiu, niż milicjanci w Kaliszu. Poza tym, podejmując się nielegalnego druku, liczył się z możliwością konfiskaty domu. To było jego świadome ryzyko. Bał się tylko tego, co stanie się z jego rodziną. Mógłby wtedy liczyć tylko, a może aż, na pomoc towarzyszy z "S". Podczas procesu nie liczyły się dla niego słowa, cały czas patrzył na twarze swojej rodziny, która przyjeżdżała wtedy do niego. Mirosława Mencel mówi, że już podczas zadawania pytań czuła, że jest na przegranej pozycji. Miała jeden epizod, podczas którego sędzia kazał jej podejść do stołu odczytać na głos swoje zeznania. Odmówiła tłumacząc się, że nie ma okularów. Jeszcze raz podkreśliła, że nigdy nie żałowała swojego mariażu z podziemiem solidarnościowym. Wcześniej działała na własną rękę. Wysłała np. telegram z gratulacjami do Lecha Wałęsy za Nagrodę Nobla - wiedziała, że nie dojdzie, ale chciała, by władza go widziała. Przemycano małe listy w postaci grypsów, np. odnośnie akcji na 10 listopada "Układamy krzyże kwietne". Wszystko co robiła wówczas, nie miało dla niej przejawów bohaterstwa. Prelegenci zgodnie przyznali, że ich działalność podczas stanu wojennego była im po prostu niezbędna do życia.
Tą puentą spotkanie dobiegło końca. Było ono szczególnie istotne dla kaliskiej młodzieży, która miała okazję bezpośredniego spotkania ze świadkami najnowszej historii Polski. Na koniec wykonano pamiątkowe fotografie, a całe relacje prelegentów nagrano - zostaną one zarchiwizowane. Kolejne spotkanie w ramach cyklu "Gdy odwaga kosztowała" planowane jest w 2. połowie maja.